W sobotę (22 lutego) studentka z Łodzi wróciła z wyjazdu do Tajlandii. Kobieta wylądowała na lotnisku w Warszawie skąd pociągiem przyjechała do Łodzi. Tutaj wsiadła do taksówki i od razu pojechała do szpitala zakaźnego. Źle się czuła, bolały ją mięśnie i miała gorączkę.
Koronawirus w Łodzi
Kobieta została umieszczona na oddziale. Tutaj pobrano od niej krew do badań i podano leki przeciwwirusowe. Wyniki testów PZH przysłało w środę (26 lutego). Okazało się, że pierwszy z testów – przesiewowy – był negatywny. Niestety kolejny z testów – sprawdzający naruszenie DNA – dał wynik pozytywny. Wtedy w szpitalu im. Biegańskiego podjęto decyzję o przeprowadzeniu kolejnych badań.
Od kobiety pobrano trzy próbki krwi i wysłano je ponownie do PZH. Następnie przeniesiono pacjentkę do specjalnej izolatki, która chroniona jest przed dostępem specjalnymi filtrami, zapobiegającymi przedostawaniu się wirusów i bakterii.
Koronawirusa w Łodzi jednak oficjalnie dalej nie ma, bo urzędnicy biura Wojewody Łódzkiego i przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia informacje o koronawirusie dementują.