Półtoraroczne dziecko zginęło w sobotę (23 marca) przed południem na łódzkich Bałutach. Do tragicznych wydarzeń doszło w wieżowcu przy skrzyżowaniu ulic Boya-Żeleńskiego i Spornej. Z okna mieszkania na 6. piętrze wypadło dziecko. Po kilkudziesięciu minutach od wypadku, lekarze w szpitalu im. Marii Konopnickiej stwierdzili zgon chłopczyka.
Wspiął się po oparciu kanapy i wypadł z okna
Ze wstępnych ustaleń wiadomo, że do tragicznego zdarzenia doszło w czasie, gdy z półtorarocznym chłopczykiem byli w domu oboje rodzice. Jego mama wróciła rano z pracy po nocnej zmianie i odpoczywała na kanapie. W tym czasie tata chłopca miał na chwilę wejść do łazienki.
Oboje rodzice twierdzili w sobotę, że okno było zamknięte, a synek wspiął się po kanapie i sam sobie okno otworzył. KRZYSZTOF KOPANIA, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi
Dziecko wypadło z okna mieszkania na 6. piętrze wieżowca. Nie udało się go uratować. Czy nie można było zapobiec tej tragedii? Czy wszyscy zrobili, co było w ich mocy, by uratować życie chłopczyka? Na te pytania musi odpowiedzieć prokuratura.
Karetka była na miejscu po kilkunastu minutach
Na numer alarmowy zadzwonił świadek wypadku. Zgłoszenie natychmiast trafiło automatycznie do systemu policyjnego. Była godzina 10.59.
Pierwsi na miejscu byli policjanci i – jak twierdzą – rozpoczęli reanimację chłopczyka. Miało im się nawet udać przywrócić na chwilę funkcje życiowe dziecka. Zgłoszenie alarmowe zostało przekazane również do pogotowia ratunkowego, a policjanci mieli ponaglać drogą radiową ratowników medycznych, bo każda sekunda mogła decydować o życiu chłopczyka.
Dyspozytor medyczny otrzymał zgłoszenie o wypadku o godzinie 11.02. Karetka wyjechała minutę później. O godzinie 11.12 zespół specjalistyczny był już na miejscu.ADAM STĘPKA
rzecznik Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi
Tutaj należy zauważyć trzy istotne kwestie. Po pierwsze do miejsca wypadku karetka jechała z oddalonej o 8 kilometrów stacji przy skrzyżowaniu ulic Wareckiej i Aleksandrowskiej w Łodzi.
Po drugie w sobotę o godzinie 11 nie było w mieście utrudniających znacznie ruch korków ani zdarzeń drogowych na trasie dojazdu karetki do miejsca tragicznego wypadku.
Po trzecie, a być może najważniejsze, upłynęły aż 3 minuty od przyjęcia zgłoszenia przez operatora linii alarmowej 112 do decyzji dyspozytora medycznego (red. – do niego przełączona została rozmowa od operatora alarmowego) o wysłaniu karetki.
Ten rejon obsługują karetki z ulicy Wareckiej.ADAM STĘPKA
Sprawdziliśmy. Trasę, którą jechała karetka, pokonaliśmy w 9 minut. Jechaliśmy jednak zgodnie z przepisami, z ograniczoną prędkością i zatrzymywaliśmy się na światłach. Tylko oczekując na zmianę świateł, straciliśmy ponad 3 minuty. Karetka, jadąc na “sygnałach”, nie musi jechać zgodnie z przepisami.
Zastanawia również to, że nie pomyślano, by na miejsce wysłać strażaków z pobliskiej jednostki. Przeszkoleni ratownicy mieli do miejsca tragedii niespełna 3 kilometry.
Policjanci byli pierwsi, karetka po kilkunastu minutach
Działanie policjantów na miejscu wypadku różnie oceniają przełożeni i pracownicy Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi.
Otrzymaliśmy informację, o upadku z 6. piętra. Niestety, mimo udzielonej pomocy medycznej, otrzymaliśmy informację o zgonie chłopcamł. insp. JOANNA KĄCKA, rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Policji w Łodzi
Lekarz karetki pogotowia w karcie czynności medycznych napisał, że gdy dojechali na miejsce, nikt nie reanimował chłopczyka.
Obowiązek udzielenia pierwszej pomocy ciążył nie tylko na policjantach, ale wszystkich osób obecnych na miejscu tragicznego wypadku.
Ratownicy medyczni po dojechaniu na miejsce, rozpoczęli reanimację chłopczyka. Nie oddychał, a jego serce nie biło. Lekarz podjął decyzję o natychmiastowym transporcie dziecka, które wypadło z okna, do pobliskiego szpitala pediatrycznego.
Zespół ratownictwa medycznego przekazał chłopczyka w szpitalnym oddziale ratunkowym o godzinie 11.25.
Rodzice zatrzymani na polecenie prokuratury
Kilka minut po tragicznych wydarzeniach, rodzice chłopczyka siedzieli już w policyjnym radiowozie. Oboje byli trzeźwi. Prokuratura podjęła decyzję o zatrzymaniu obojga 30-latków do wyjaśnienia.
Przez ostatnie dwa lata w rodzinie nie było żadnych interwencji policyjnych, nikt nie skarżył się na ich zachowanie. Rodzice chłopczyka nie mieli także założonej tzw. niebieskiej karty, która mogłaby wskazywać na przemoc w rodzinie.
Mimo to prokurator podjął decyzję o zatrzymaniu rodziców. – Musimy wyjaśnić rozbieżności i niejasności w relacjach rodziców. Zostaną przesłuchani w niedzielę – mówi Krzysztof Kopania.
Eksperyment procesowy i przesłuchania
Jeszcze w sobotę matkę zmarłego chłopca przewieziono z policyjnej izby zatrzymań do szpitala. Jej przesłuchanie będzie możliwe prawdopodobnie dopiero w poniedziałek, o ile zgodzą się na to lekarze.
W niedzielę rano biegli i technicy przeprowadzili w mieszkaniu przy Boya-Żeleńskiego eksperyment procesowy. Sprawdzano jakiej siły trzeba uzyć, by otworzyc okno. Szukano odpowiedzi nie tylko na pytanie czy okno było otwarte, czy nie, ale i czy chłopczyk był w ogóle w stanie sam je otworzyć.
W niedzielę po południu przesłuchano również ojca zmarłego chłopczyka oraz mężczyznę, który był świadkiem tragicznego wypadku.
Na tym etapie postępowania Prokuratura Rejonowa Łódź Bałuty nie informuje o postępach w śledztwie. Jeszcze w niedzielę zapadła decyzja o zwolnieniu ojca oraz odwołano posterunek policyjny, który był wystawiony przed salą chorym, na której leżała matka chłopczyka.
Przebieg akcji ratunkowej
10.58 Świadek dzwoni na telefon alarmowy 112
10.59 Operator linii alarmowej przekazuje adres wypadku do policji i pogotowia ratunkowego i przełącza zgłaszającego do dyspozytora medycznego
11.02 Dyspozytor podejmuje decyzję o wysłaniu karetki
11.03 Karetka wyjeżdża ze stacji przy skrzyżowaniu ulic Wareckiej i Aleksandrowskiej
11.05 Na miejsce tragedii przyjeżdżają policjanci
11.09 Policjanci proszą o pilny przyjazd karetki
11.12 Ratownicy są na miejscu wypadku
11.25 Chłopczyk trafia na szpitalny oddział ratunkowy